Wspomnienia niegdysiejszej goistki

Pierwszy komplet do gry Go zobaczyłam w lutym 1976 roku, na zimowej szkole studentów matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego. Małą drewnianą skrzyneczkę z kamieniami jak ziarna soczewicy przywiózł z Holandii mój szef. Pokazał nam ją wieczorem, po wykładach. Chyba coś powiedział o zasadach, albo zostawił jakąś instrukcję obsługi. I poszedł. Tej nocy nie przespaliśmy. Chyba też zmniejszyła się frekwencja na porannych zajęciach.

Zestaw był jeden, a chętnych wielu. Z koleżanką kombinowałyśmy z czego zrobić 361 pionów. Guziki wypadłyby za drogo. Kupiłyśmy więc pinezki. Na 180 nabiłyśmy pracowicie białe kwadraciki z papieru. Pinezki miały tę zaletę, że łatwo je było zdejmować z planszy. Grałyśmy pod ławką na zajęciach z wojska, które miałyśmy raz w tygodniu przez cały dzień. Nie wiem, jakim cudem zdałam końcowy egzamin z gazów bojowych, zagrożenia jądrowego, historii agresywnego NATO i pokojowo nastawionego do wszystkich ludów Układu Warszawskiego.

Nagle w kioskach „Ruchu” pojawiły się polskie zestawy do Go. Okropne. Kamienie były plasterkami odciętymi z plastikowego walca. Trudno było je układać, jeszcze trudniej zdejmować z planszy. Kolory też były paskudne: szaroniebieski, brudnoróżowy, bladozielony. Zresztą to była immanentna cecha realnego socjalizmu – brak wyrazistych kolorów.

Ktoś dowiedział się, że jest we Wrocławiu goista o sporym doświadczeniu. Kolega zaaranżował spotkanie. Goista okazał się facetem cierpliwy i życzliwym. Miał na imię chyba Krzysztof. Trochę nas podszkolił i pożyczył pierwsze materiały - odbitki ksero angielskich książek. Nas czyli psycholożkę z Politechniki Wrocławskiej, dwóch moich kolegów z matematyki uniwersyteckiej zajmujących się, jak ja, podstawami matematyki i logiką oraz asystenta uprawiającego analizę harmoniczną.

Latem 1976 pojechałam do Danii. Mimo ostrej fazy Go rozwiązałam problem matematyczny z Księgi Szkockiej, postawiony przez pewnego Duńczyka. Za rozwiązanie Duńczyk fundował pobyt w Kopenhadze. To był mój pierwszy wyjazd na zachód ! Duński profesor dał mi niewielkie kieszonkowe, a opiekowała się mną para Polaków, dzieci emigrantów z fali ‘68, chłopak był matematykiem, dziewczyna studentką medycyny. Różne rzeczy mi pokazywali, jaskinię hazardu w Tivoli, filmy pornograficzne w automatach ulicznych, prostytutki na wystawach i dzielnicę hippisów Cristiania, gdzie chadzano nago i oferowano na ulicy marihuanę i haszysz razem ze stosownymi akcesoriami. A ja nic tylko, że muszę sobie kupić zestaw do Go. I oni znaleźli w Kopenhadze klub Go, gdzie po niewygórowanej cenie (jak dla Duńczyków) kupiłam zestaw i podręcznik. Mam go do dziś.

W 1977 roku we Wrocławiu odbywała się jedna z najważniejszych konferencji logików matematycznych. Wtedy po raz pierwszy zagrałam z Japończykiem. Był zaskoczony, że tyle osób we Wrocławiu gra w Go. Grał chętnie ze wszystkimi i każdemu dawał 9 forów, bo jak mówił, przy dziewięciu, to specjalnie nie musi myśleć. Byłam dumna, bo udało mi się ocalić ze dwie grupy. Niektórym wydusił wszystko do cna.

W 1979 roku to już byłam po studiach i szykowałam się do wyjazdu na kontrakt do Algierii. Wtedy chyba ten doświadczony goista Krzysztof powiedział nam o turnieju w Warszawie. To się zapisaliśmy, razem z mężem, bo w końcu wyszłam za mąż za tego asystenta od analizy harmonicznej. Najpierw ktoś przypisał nam moce, dostałam 10 kyu, a mąż 9. Byłam wyluzowana i żartowałam sobie grając z okropnie spiętymi facetami. Sporo partii wygrałam, co w sumie przydało się mojemu mężowi bardziej niż mnie, bo dzięki tym porażkom konkurentów jakoś dobrze wypadł w całym turnieju. Ale jak? Już nie pamiętam. Wiem tylko, że miałam na koniec prawo do jednego kyu mniej. Na pamiątkę został mi turniejowy znaczek, z którego wynika, że były to zawody międzynarodowe.

Potem przez trzy lata systematycznie grywałam w Go w Algierii, na arabskim stoliku, kompletem kupionym w Kopenhadze, który zabrałam ze sobą do wsi Freha u podnóża pasma górskiego Dżurdżura. A jeszcze potem rozstałam się ze specjalistą od analizy harmonicznej i wyszłam za filologa, który nie chciał uczyć się Go. Gramy w scrablle z prywatnie utrudnionymi zasadami.

Małgorzata Porada-Labuda.

Komentarze

MOAAAR!!

Bardzo fajne, dzięki.

Super. Almost too funny. Love your style.

Seems fit for the fun and irony available
only at Alaska: witam no LSG a "American
Go Song Party" 11-ego sierpniu, mój 60-ej!

Dopełnię dla "prawdy historycznej" tajemniczy Gosiu Krzysztof, to oczywiście Krzysztof Grabowski, który wówczas mieszkał we Wrocławiu i tam też zorganizował w roku 1978 (?) pierwszy turniej. Plakietki na turniej Warszawski zrobiłem ja. Były to pierwsze plakietki goistyczne w PRL, tak się przejąłem, że apostrof przy 79 postawiłem ze złej strony :) Znak go sfotografowałem z okładki niestniejącego już wtedy czasopisma Go Reviev, a ponieważ bardzo się podobał użyłem do wykonania plakietek PSG dodając jedynie małą biało czerwoną flagę na dole :) Oczywiscie pamiętam Małgosię - jest w centrum fotografii z tego turnieju - tylko gdzie ja mam tę fotografię ? Jak znajdę prześlę na Go-L

Oooo, a już czułam się jak dinozaur, który opowiada jurajskie bajki:)